Obudziła się prawie jednocześnie z sygnałem budzika. Uśmiechnęła się do słońca, które radośnie zaświeciło pomiędzy pożółkłymi liśćmi. Praktycznie natychmiast wyszła z pościeli, okryła się szlafrokiem i poszła do kuchni nalać sobie czarnej kawy, którą przed wyjściem zaparzyła jej współlokatorka -Ingrid. Włączyła stary magnetofon i ustawiła Capital FM, w którym zawsze leciały energiczne piosenki. Wyjęła z lodówki śmietankę i dolała do czarnego napoju. Zamknęła lodówkę, nucąc jeden z nowych kawałków Ellie Goulding, podskoczyła zlękniona.
-Jezu, Troye mógłbyś czasem zachowywać się trochę głośniej. -zwróciła uwagę współlokatorowi, który stał przy jej boku. Wszedł do pomieszczenia bezszelestnie. -Przy okazji, mógłbyś coś na siebie ubrać. Jeszcze Ci ten ręcznik spanie i po co od samego rana ma być niezręcznie, hm? -zażartowała, wypijając łyk kawy. Chłopak specjalnie poluzował węzeł, aby odsłonić część pośladków.
-Już jest dostatecznie niezręcznie, czy mam się odwrócić. -skomentował znad ramienia.
-Troooooooooooye! -szybko otworzyła drzwiczki wyższej od niej chłodziarki. -Jesteś najgorszym współlokatorem na świecie.
-A Ty najlepszą. Zrobisz sobie może na śniadanie te pyszne placuszki owsiane?
-Nie zasłużyłeś dzisiaj na śniadanie. -zmarzła już, praktycznie stojąc w chłodziarce. -Poprawiłeś już ten ręcznik? -zerknęła, wspinają się na place. Wiedziała, że po wysokim, piegowatym rudzielcu może się wszystkiego spodziewać. Troye Croven zajmuje się modelingiem i ze swoim ciałem czuje się świetnie. W mieszkaniu nie było bardziej pewnej siebie osoby. Przewrócił tylko oczami. Rozłożył ręce.
-Nie do ruszenia. Chcesz sprawdzić? -skarciła go wzrokiem. - To co z tym śniadaniem?
-Za dwadzieścia minut, ale tylko jeśli będziesz ubrany. Nie masz jakiejś diety oczyszczającej w najbliższym czasie, odkurzaczu? Za te podjadanie ode mnie powinieneś wziąć moją kolejkę zmywania. -Pokiwał tylko przecząco głową. - A własnie, miałeś wieści od Ezry? Żyje? Jego kolejka w kuchni i kończą się już czyste sztućce. Niedługo przerzucimy się na plastik, jak tak dalej pójdzie.
-Pewnie któraś klientka zamiast płyty One Direction wykupiła "dokształcanie" z prawdziwej muzyki. Wróci pewnie jak już jej ucieknie. Masz dzisiaj zmianę u człekokształtnych?
-Za godzinę muszę wyjść. I dzisiaj karmię pingwiny. W moim wytwornym polarku, którego tak nienawidzisz.
Mieszkanie przy Whitehall Road miało kilka swoich zasad. Holly jako najnowszy nabytek, aby się wykupić miała sprzątać łazienki dwa razy częściej niż pozostali, a mieli je dwie - damską i męską.W kuchni panował grafik zmywania, a w czwartkowe wieczory losowane są pomieszczenia do sprzątania. Zdarza się, że Eaton sprząta łazienkę w czwartek i w sobotę. Za 38 dni będzie już prawowitym lokatorem i jej harówka się skończy. Choć nie ukrywa, że lubi sprzątać, jednak każdemu może zbrzydnąć sprzątanie odchodów słoni w pracy i wieczorne sprzątanie po współlokatorach. Podobało jej się nowe lokum. Własny nieduży kąt, pełen wiekowych bibelotów i ulubionych książek. Nienarzucający się, choć specyficzni współlokatorzy. Mieszkanie znalazła dzięki uprzejmości sąsiada, który umówił ją ze swoim siostrzeńcem, który akurat miał jeden pokój w swoim lokum. Pech lub szczęście sprawiło, że był to ten sam chłopak, który przy ostatniej przeprowadzce pomagał jej z za ciężką walizką.
Harry - mąż Louise -pomógł Holly przewieźć wszystkie rzeczy i zmniejszyć trochę szanse oszukania i naciągnięcia na czynsz samotnej dziewczyny. Drzwi otworzył im ten sam nieuczesany i nieogolony chłopak, ubrany trochę mniej elegancko niż poprzednim razem, a discmana zastąpiła mu rozbrzmiewająca na całe mieszkanie wieża stereo.
-Cześć, jestem Holly Eaton, rozmawiałam z Ezrą o wolnym pokoju. -rozglądała się nieśmiało po salonie, opierając się o czerwoną walizkę.
-To ze mną rozmawiałaś, a tę walizkę już skądś znam. -spojrzała na niego zaskoczona, choć nie wiedziała o co mu chodzi. -Wydaje mi się, że pomagałem Ci się wyprowadzić ? Może mnie nie pamiętać. Nieważne. Ezra Green. -uścisnęli sobie dłonie. Niestety wszyscy są w pracy, więc resztę poznasz pewnie wieczorem. -wskazał wzrokiem na bagaże. -Dużo jeszcze tego macie? Pomogę Wam, a Ty rozejrzyj się po mieszkaniu, czy na pewno chcesz tu mieszkać. -wszyscy się zaśmiali. Ezra dobrze wiedział jak rozładować atmosferę. Mężczyźni zeszli do samochodu po kartony, a blondynka została sama w ogromnym, pięciopokojowym mieszkaniu. Od razy spodobała jej się przestronna, otwarta kuchnia, w której mimochodem zajrzała do piekarnika. Czystym wart grzechu i jej sernika. Dwie łazienki, niestety męska czystsza od damskiej. Wróciła do pokoju, który miała zająć. Otworzyła na oścież okno i szybko weszła na stołek, aby zdjąć przykurzone o pożółkłe firanki.
-Tylko nie spadnij. -odezwał się niski, głęboki głos w drzwiach. To raczej on sprawił, że zadrżała na taborecie. - Już zmieniasz? Harry wspomniał, że tak już masz.
-Tak mam? -uniosła jedną brew.
-No zmieniasz, przestawiasz i znosisz różne dziwne przedmioty do domu. -sprostował mąż przyjaciółki. Posłała mu tylko spojrzenie mówiące "dzięki, wiesz, jak kogoś zaprezentować". To ja będę się zbierał. Poradzisz sobie?
-Dziękuję Ci. Tobie i Louise, że przechowaliście mnie przez ten trudny okres. -wyjęła ręce z kieszeni zbyt obszernego swetra. -Nigdy Wam się za to nie odwdzięczę, ale na obiad w naszej ukochanej restauracji możecie liczyć. - Ezra przysłuchiwał się pożegnaniu przyjaciół, nie chcąc być wścibskim.
-Czyli w Twojej nowej kuchni? -zaczerwieniła się na ten komplement i ucałowała blondyna w policzek. -Do zobaczenia.
Harold pożegnał się z nowym współlokatorem Eaton i zatrzasnął za sobą drzwi. Została sama z Ezrą i martwą ciszą. Rozejrzała się po wnętrzu, czy aby wszystkie torby, kartony i walizki są razem z nią. Odetchnęła głośno i spojrzała na bruneta.
-Oprowadzisz mniesz, wprowadzisz we wszystko? -zapytała przygryzając wargę, co nigdy wcześniej jej się nie przydarzyło. Chłopak pstryknął palcami, jakby sobie coś przypomniał. Otworzył drzwi do swojego pokoju, a muzyka jeszcze głośniej wlała się do pomieszczenia. Wrócił sekundę później.
-Tu są klucze dla Ciebie, a umowę podpiszesz z administratorem. Powinien być we wtorek. Mamy kilka zasad w Słonecznym Domku. -spojrzała na niego wzrokiem matki, która nie wie, czy jej dziecko się rozchorowało, czy jest na haju. -Już jutro rano zrozumiesz co mam na myśli. Ale regulamin podpiszesz i poznasz, oczywiście, na winnej inicjacji dziś wieczorem. Wasza babska łazienka, którą dzielisz z Ingrid - pielęgniarką z powołania - jest zaraz obok Twojej sypialni, na przeciw masz kuchnię, następne królestwo Troye'a. Nasze bóstwo mogłaś już zobaczyć na reklamach autobusowych i kilku kolorowych pisemkach. Męska toaleta, następne drzwi to pokój sanitariuszki, a mój już wiesz, z drugiej strony Waszej łazienki. Roomtour na pewno też zaliczysz wieczorem, to nasza reguła, nie ma myszkowania, Ale skoro ja tu jestem, to do mnie zapraszam. -wskazał na drzwi, trochę niepewnie podążyła za mężczyzną. Pokój był dwa razy większy niż jej sypialnia. Jej wzrok przyciągnęła mozaika na ścianie z różnokolorowych kaset magnetofonowych. Podeszła bliżej.
-Pomysłowe, sam na to wpadłeś? -założył ręce.
-Znalazłem w internecie. Nie jestem tak pomysłowy. Pomóc Ci coś? Rozpakować, podnieść czy coś w tym stylu?
-Dam znać. Dzięki. A odnośnie naszego pierwszego spotkania... -zamilkła na chwilę - musisz mi wybaczyć, ale to nie był mój dobry dzień. -uśmiechnęła się i chowając ręce do kieszeni wyszła z pokoju. Wróciła do swojego, w którym już się przewietrzyło, a światło słoneczne dało jej nowy widok na pomieszczenie. Zakasała rękawy, wyjęła z torebki iPoda, włączyła Pink Floydów i od razy wyjęła pościel i powlekła łóżko. Wszystko przykryła zielonym pledem, położyła kilka ozdobnych poduszek i zgarnęła kolejną torbę, która leżała najbliżej niej. Rozłożyła ubrania, książki, znalazła wyjątkowe miejsce na gramofon i kolekcję winyli, złożyła puste kartony, ułożyła je na szafie i przeszła do kuchni znaleźć miejsce na jej "instrumenty", czyli patelnię, kilka rondelków i całe mnóstwo magicznych składników jej popisowych dań. Przeszła do łazienki, zadowolona, że zadomowia się w trzy godziny. Zamierzała wziąć prysznic i rozsądnie podzielić toaletową przestrzeń pomiędzy nią a współlokatorkę. Zdziwiło ją, że wszystko było już dla niej przygotowane, wraz z notatką wykonaną purpurową szminką na lustrze "hello stranger :)". Po kilku łazienkowych rytuałach ubrała się w leginsy i za duży beżowy sweter, nie wiedząc o której zacznie się inicjacja, lecz już chwilę później usłyszała donośne głosy na holu. Chichot stawa się coraz bardziej donośny, aż dało się usłyszeć klucz przekręcany w zamku.
-Jesteśmy! Gdzie nasza ofiara? -zapytał wesoły, kobiecy głos, któremu towarzyszyło stukanie kilku butelek w papierowej torbie.
-To do następnego, ptaszki. -powiedziała do pingwinów, zabierając ich wiaderko do karmienia świeżymi rybami. To było jej ostatnie zadanie na dzisiaj. Spojrzała na niebo, pogoda przypominała jeszcze o niedawnym lecie, a Holly przechodziły dreszcze. Termometr w pracowniczej kuchni wskazywał 24°C, ona stwierdziła jednak, że wróci do domu w służbowym polarze, bo mogła zmarznąć w szortach i koszuli z rękawem trzy czwarte.
Po drodze łapała spojrzenia jej współtowarzyszy podróży autobusem do mieszkania, zapewne dziwiących się otaczającym ich zapachem martwych ryb. Przysypiając na siedzeniu , w ostatniej chwili zorientowała się, że to jej przystanek i przepraszając mężczyznę, stojącego jej na drodze, wyszła na chodnik. Przeszłą te kilka kroków do kamienicy i z trudem weszła na pierwsze piętro. Złapała za klamkę i przekręciła klucz w zamku, jednocześnie kichając.
-Dobry, jest tu ktoś? -pociągnęła nosem. Nie usłyszała odezwu, zdjęła baleriny i na boso szybkim krokiem przeszłą do kuchni wstawić wodę na herbatę. Do kubka wsypała liście i przetruchtała do siebie zrzucić bluzę na krzesło bujane stojące w kącie pokoju, zmienić jeansowe spodenki, na wygodne spodnie od pidżamy, nakryła się narzutą i wróciła do kuchni zalać napój, z powrotem zgarnęła z salonu kartonik z chusteczkami higienicznymi i od razu położyła się do łóżka. Przesuszone spojówki, zatkany nos i duszący kaszel nie pozwalały jej się wygodnie ułożyć, dopiero na brzuchu udało jej się zasnąć.
-Halo, halo? Gdzie wszystkich wcięło, hm? - Ezra zapalił światło w salonie, nikt ani nic się nie poruszyło, zdziwiony jakimś dziwnym szmerem wszedł wgłąb mieszkania, dopiero wtedy dobrze usłyszał Steviego Wondera.
-Holly? -zapukał do pokoju dziewczyny, niedomknięte drzwi same się otworzyły, zajrzał do środka i zobaczył stos zużytych chusteczek i chrapiącą, zwiniętą w kłębek dziewczynę. Pokiwał głową, wyłączył laptop grający na biurku i wrócił do kuchni odgrzać wywar, aby podać chorej "sąsiadce". Ciepłą zupę przelał do miski i poszedł do pokoju Eaton. Postawił danie na stoliku obok łóżka i usiadł na fotelu po przeciwnej stronie pomieszczenia. Zrzucił na podłogę cuchnący fragment jej garderoby, ją obudził inny mocny zapach. Powoli otworzyła wrażliwe oczy i od razu kichnęła w przestrzeń.
-Na zdrowie. -powiedział brunet, nie wstając z fotela. Wystraszona podniosła się na łóżku, wycierając nos w czystą chusteczkę. - Kto się przeziębia w środku lata?
-Mamy jesień. Wróciłeś już z korepetycji?
-Korepetycji?
-Nieważne. Co to? -spojrzała w stronę naczynia.
-Rosół, przecież jesteś chora.Zmiana u misi polarnych?
-Pingwinów, nie czujesz? To która Cię tak długo zatrzymała, co? -zaczęła jeść gorącą potrawę.
-Zazdrosna? Nikt ważny. -wstał z fotela i usiadł przy jej boku. -Przecież i tak zawsze wracam do Ciebie. -ucałował ją w czoło. -Rozpalona. Taką Cię lubię. A na poważnie, to do lekarza jutro rano i w pracy L4, słoneczko. Bo inaczej nici z naszych igraszek. -prawie się zakrztusiła.
-Ezra, a pójdziesz ze mną? Z Tobą czuję się taka bezpieczna. -zamrugała kilkukrotnie, próbując flirtować. Zaśmiał się głos.
-Już się lepiej poczułaś.
sobota, 7 września 2013
czwartek, 2 maja 2013
~02~
Wróciła roztrzęsiona do mieszkania. Zatrzasnęła za sobą drzwi i oparta o nie zaczęła głęboko oddychać. Tylko spokojnie Holly. Powtarzała sobie, aby dodać sobie siły. Zdjęła z szafy kartonowe pudełka, w których przechowywali dokumenty. Wyrzuciła rachunki na łóżko i zaczęła pakować jego rzeczy. Zastanowiła się jednak i znów wyrzuciła wszystko na pościel. Dostała panicznego ataku i usiadła na podłodze. Nie mogła wyrównać tętna. Myśli huczały jej w głowie. Przeczesała palcami włosy, zebrała je w niedokładny kucyk i szybko zaczęła pakować swoje rzeczy. Im krócej tu zostanie, tym lepiej. Zabrała wszystkie swoje przybory toaletowe, opróżniła szuflady w komodzie, w których znajdowały się ubrania należące do niej. Spakowała wszystkie buty i nie wiedząc za co się teraz zabrać, wyciągnęła z kieszeni telefon, rozluźniając szalik, który zaczął ją uwierać i drapać prawdziwą wełną, zadzwoniła do osoby, która podejdzie do tego spokojnym, obiektywnym okiem.
-Louise, masz samochód, czy wziął go Harry? -zapytała pociągając delikatnie nosem. -Czy możesz w takim razie do mnie przyjechać? Tylko jak najszybciej. Dziękuję. -rozłączyła się. Przeniosła się do kuchni, gdzie pakowała ostrożnie, owijając wcześniej w gazetę, wszystkie swoje ukochane kubki. Kilka talerzy, które chyba należały do niej, nie miała pewności. Patelnię, którą kupiła specjalnie do naleśników, kawiarkę, imbryk i kilka garnków, które dostała jeszcze od babci, niezbędne jej leki, fikusa z parapetu, którego nazwała imieniem swojego zmarłego żółwia. Słone łzy zrosiły go kilkukrotnie. Przeszła do saloniku, z którego wzięła kolekcję swoich ulubionych filmów na DVD i wszystkie sezony "Przyjaciół". Z biblioteczki nad sofą zabrała książki, które skrupulatnie kupowała co miesiąc, jedną przez ostatnie lata. Usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi. Zdenerwowana z podniesionym ciśnieniem, otworzyła drzwi.
-Kochanie, co Ci się stało? -szybko wtuliła się w ramiona przyjaciółki. Nie mogła wykrztusić z siebie, ani słowa. Wytarła twarz w rękaw swetra.
-On mnie zdradza... Przez ten cały czas był z kimś z pracy...-wyszlochała w ramię kobiety. -Pomożesz mi się stąd wynieść?
Tylko pokiwała twierdząco głową. Szybko przeniosła do samochodu spakowane pudła. Przeszły spokojnie przez mieszkanie , sprawdzając czy Holly nie będzie musiała tu więcej wracać Wiedziała, że czeka ją jeszcze jedna wizyta w tym miejscu. Musieli wyjaśnić kwestię wspólnego mieszkania. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć. Za jakiś czas. Kiedy spojrzała w lustro w przedpokoju i zobaczyła swoją spuchniętą od płaczu twarz, zaczęła ścierać z policzków rozmazany makijaż. Podczas tej czynności. zauważyła, że ma na sobie coś co nie należy do niej. Wróciła jeszcze na chwilę do sypialni, zabierając rzeczy ze swojej szafki nocnej, na wierzch walizki położyła laptop, zabrała ładowarki. Louise wróciła już na górę.
-Jeszcze to lustro z przedpokoju. - wskazała w tamtym kierunku. -Możesz to zabrać i przenocować mnie kilka dni, zanim sobie czegoś nie znajdę? -zapytała, choć nie chciała narzucać się nowożeńcom. -Jeśli nie, zaraz zamówię sobie pokój w hoteliku przy West Street.
-Żaden problem. Możesz zostać jak długo sobie życzysz. Jedziemy?
-Przyjadę z tą ostatnią walizką autobusem. Dziękuję L. Muszę tu coś jeszcze załatwić. -przyjaciółka pocałowała ją w czoło, wiedząc co się święci.
-Bądź dzielna. -powiedziała krótko i już wyszła z mieszkania. Holly została sama ze swoimi myślami. Przemyła ręce i twarz pod bieżącą wodę i osuszyła papierowym ręcznikiem. Walizka stała gotowa w przedpokoju. Eaton usiadła na niej, zdjęła pierścionek z serdecznego palca i obracając go nerwowo, czekała na powrót Josha do domu. Nie minęło pół godziny, a mężczyzna pojawił się, stając w drzwiach, zdziwiony tym niecodziennym widokiem. Bądź dzielna. Bądź dzielna. Powtarzała sobie jak mantrę słowa koleżanki.
-Co się stało, słońce? -zapytał, widząc jej zimne oczy.
-Chciałam Ci to oddać osobiście. -podała mu pierścionek i bez dalszych słów, wyprowadziła walizkę na klatkę schodową. Na drżących nogach wróciła do środka. -Po gramofon i płyty wrócę innym razem. Żegnaj Josh. -zamknęła za sobą drzwi, żeby nie mógł zacząć się tłumaczyć i dalej jej okłamywać. Zakryła sobie usta, żeby nie zacząć głośno szlochać. Winda jak na złość nadal nie działała. Zauważyła, że ktoś podąża w górę pomiędzy drugim, a trzecim piętrem.
-Przepraszam, czy mogę prosić Cię o pomoc? -chłopak spojrzał w górę przez poręcz. -Pomógłbyś mi znieść walizkę? Boję się, że ją upuszczę. -wbiegł szybko po schodach, wyłączając po drodze discmana i wkładając go z powrotem do plecaka.
-Wszystko w porządku? -omiótł swoimi czarnymi oczami jej przemęczoną twarz. Ona tylko przytaknęła skinieniem głowy. Resztę schodów przemierzyli w ciszy.
-Dziękuję. -powiedziała, odbierając od niego swój bagaż. Przypadkiem dotknęła przy tym jego dłoń, jej całe ciało przeszło miłe ciepło, które wydawało jej się bardziej autentyczne niż cokolwiek innego ostatnimi czasy. Spojrzeli na siebie krótko, jakby poczuli coś dziwnego Przeciągnęła walizkę przez próg i poszła w kierunku przystanku autobusowego. Brunet wyjrzał jeszcze za nią i widząc jak się siłuje z ciężką walizką, pobiegł w jej kierunku.
-Przepraszam, ale czy Cię gdzieś podwieźć? -łzy już kapały po jej twarzy, a miejsce po pierścionku, nadal przypomniało o jego braku.
-Dziękuję, poradzę sobie. Nie jadę daleko. -ciągnęła dalej za sobą walizkę, przeklinając, że nie kazała zaczekać. Louise. Nie miała już siły płakać, chciała zostawić bagaże na ulicy i schować się w jakim ciemnym zaułku, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Tak jak nie chciała, żeby ktoś jej przeszkadzał Na szczęście przystanek był kilka kroków od niej, a autobus właśnie przyjechał.
***
Josh siedział dalej na kufrze w przedpokoju, tak jakby wszedł do mieszkania, nie zdejmując nawet płaszcza. Twarz ukrył w dłoniach, próbując przyswoić wszystko co wydarzyło się kilkanaście minut temu. Nie potrafił zebrać myśli. Jego umysł walczył sam ze sobą. Nie wiedział, czy biec za narzeczoną, przepraszać, czy pozwolić jej odejść. Wiedział, że to jego wina. Nie mógł tego wytłumaczyć. Musiał zapłacić za swoje błędy. Liczył, że uda mu się tego uniknąć, że o niczym się Holly nie dowie, a z czasem i on o tym zapomni. Rozejdzie się po kościach, oni wezmą ślub i wszystko się ułoży. Wstał z siedzenia i odwiesić prochowiec. Zrobił to bardzo starannie, po czym przeszedł po mieszkaniu, patrząc na opustoszałe mieszkanie. Brakowało kobiecości, którą wprowadziła Holly, brakowało ciepła. Teraz mieszkanie wyglądało jak zimne, studenckie mieszkanie, w którym nikt nie chciałby mieszkać. Nawet on sam. Otworzył barek i wyciągnął butelkę swojej ulubionej whisky, nie rozdrabniając się na szklanki, pociągnął spory łyk prosto z butelki. Włączył gramofon, którego nie zabrała. Chciał mieć jeszcze coś co ją przypominało. Włączył płytę Armstronga, przypominając sobie ich poznanie, najwspanialsze chwile, wspólne wakacje, zaręczyny, pierwszą kłótnie, pierwsze przeprosiny. Nie zarejestrował momentu, w którym zadzwonił budzik. Ocknął się chwilę później, dotarło do niego, że jest czwartek i powinien być w pracy. Wyciągnął telefon z kieszeni pomiętego garnituru i zadzwonił do swojej sekretarki, która usprawiedliwiła jego nieobecność nagłą chorobą. Przysnął jeszcze na godzinę, po czym chciał wstać, aby napić się czegoś, bo butelki obok sofy były już puste. W drodze do kuchni, potknął się o stolik, z którego od razu spadła donica, robiąc hałas, a przy okazji wywołują zaburzenia równowagi u Josha, który obił się o framugę. Rozjuszony zaczął rzucać się po kuchni, roztrzaskując wszystko co wpadło mu w ręce.
***
Po godzinie dotarła do mieszkania przyjaciół. Drzwi otworzył jej Will, od razu odbierając od niej torbę. Nie musiała nic mówić. Louise siedziała w pokoju czekając na swoją przyjaciółkę. Dała jej czystą koszulkę do spania, pościeliła na kanapie i pozwoliła wziąć prysznic. Gdy ta wyszła z łazienki, podeszła jeszcze do L., która siedziała w kuchni.
-Dziękuję. -wyszeptała.
-Nie ma sprawy. Jak się czujesz? -odgarnęła jej mokry kosmyk włosów za ucho.
-Chciałabym zasnąć i obudzić się za kilka lat. Kiedy będę już miała ułożone, szczęśliwe życie... Dobranoc Louise. -zgasiła lampkę, a mieszkanie pogrążyło się w mroku.
niedziela, 31 marca 2013
~01~
Zasapana
wpadła na czwarte piętro bloku, w którym znajdowało się ich mieszkanie.
Ekotorba zsunęła jej się z ramienia, tak, że teraz odcinała krążenie w dłoni, a
przepełniona markerami i innymi niezwykle potrzebnymi przedmiotami torebka
utrudniała znalezienie kluczy. Tuba z projektami na zaliczenie już chwilę temu
wylądowała na posadzce, robiąc odbijający się echem hałas. Przeklęła pod nosem,
a klucze od razu znalazły się w jej dłoni. Wyciągnęła je ze skórzanej torby za
pamiątkowy brelok z Grecji i błyskawicznie przekręciła zamek w drzwiach.
Chociaż tyle jej się dzisiaj udało. Usiadła na drewnianej skrzyni w
przedpokoju, aby móc zdjąć zabłocone kalosze. Przedwiośnie było dla niej
najgorszą porą roku. Już prawie nic nie zostało z jej ukochanej zimy, nie
licząc pluchy na ulicach, w niczym nieprzypominającej puszystego śniegu. Wiosna
też nie spieszyła się, aby zagościć w Bristolu. Dzień robił się coraz dłuższy,
choć jeśli tak jak Holly wraca się do mieszkania około dwudziestej z porannych
zajęć na Uniwersytecie i popołudniowej zmiany w ogrodzie zoologicznym,
zahaczając przy okazji o supermarket, bo nie będzie rano śniadania, to tak
subtelnej zmiany, jak dłuższy dzień, można nie zauważyć. Usłyszała, że z kuchni
sączy się delikatna jazzowa muzyka. Zdziwiona zostawiła kurtkę na wieszaku i
pokierowała swoje bose stopy w tamtym kierunku.
-Kochanie? –z
wątpliwością w głosie zwróciła się do mężczyzny, widząc nakrycia na dębowym
stole, odbijające się w świetle kilku świec, rozstawionych w strategicznych
punktach pomieszczenia. Odwrócił się od kuchenki, aby przywitać się z
narzeczoną. Pocałował jej usta. – Już wróciłeś? Myślałam, że znów będziesz do
późnej nocy ślęczał w biurze. –uśmiechnęła się na widok Josha w fartuszku od
Cath Kidston.
-Udało mi
się dzisiaj skończyć o normalnej porze. No już, uciekaj słońce umyć ręce i
zapraszam do stołu.
-Zrobiłeś
obiad. –zachwyciła się – i zakupy. To moje też możesz rozpakować. Mogłeś dać
znać, że będziesz wcześniej. –przytuliła się do niego. –Lecę się przebrać.
Ożywiona pobiegła do sypialni przebrać jeansy na przydługie dresy i bluzę z
logiem Disneya, rozczesała włosy poszarpane przez marcowy wiatr i postanowiła,
że to będzie miły wieczór. Stanęła w progu kuchni, opierając się o framugę i
patrząc z zadowoleniem na Josha, który dość chaotycznie radził sobie z
gotowaniem. –Pozwolisz, że się obsłużę i popatrzę na Twoje męczarnie. –wskazała
na wino, które czekało już odkorkowane na stole. Nalała sobie kieliszek i
usiadła na krześle, tak, aby zmarznięte stopy ogrzać o kaloryfer.
-Nie nabijaj
się ze swojego przyszłego męża, hm? Będziesz na mnie skazana na najbliższą –
zastanowił się –wieczność. I voila. –postawił przed nią talerz z makaronem
polanym sosem bolońskim, sekundę później starł prosto na gotowe danie parmezan
i dodał kilka listków świeżej bazylii. Zaciągnęła się zapachem. –Smacznego.
-Dziękuję,
kochany. Umieram z głodu –wzięła widelec i z zapałem nawinęła sporą porcję spaghetti.
Makaron był twardszy niż al dente, nie dała jednak po sobie poznać, że coś jest
nie tak. Jedli kolacje prawie godzinę. Wymieniali spojrzenia, pod stołem
położyła mu swoje stopy na kolanach, a on tylko gładził jej łydkę wolną ręką. On
czasem nieobecny, przywracany był na ziemię tylko jej pytaniami.
-Po takiej
kolacji należy Ci się podziękowanie. Pójdziemy wziąć kąpiel? –zapytała,
próbując być seksowną, a nie zawsze jej to wychodziło. Dawno nie spędzili wspólnego
wieczoru. Była bardzo zadowolona, że w końcu ma swojego narzeczonego dla
siebie.
-Wybacz
kochanie, ale jestem zmęczony. Może innym razem. Dziś wezmę szybki prysznic i
od razu zasnę. Przepraszam. –ucałował jej włosy.
-Nie
przepraszaj, jesteś zapracowany. Wszystko rozumiem. Dobranoc i dziękuję za
kolację. Idź już do łazienki, posprzątam. –uśmiechnęła się lekko rozczarowana
tym, że ich wspólny wieczór tak szybko dobiegł końca. Szybko umyła naczynia,
schowała resztę wina do lodówki, pogasiła świeczki i sprzątnęła wszystko ze
stołu. Ułożyła się wygodnie na kanapie i przerzucała bezmyślnie kanały,
czekając aż Josh wyjdzie z kąpieli. Chwilę dłużej zabawiła na kanale przyrodniczym,
ponieważ właśnie zaczynał się program o afrykańskim klimacie. Przypomniała
sobie, które zwierzaki ostatnio karmiła na południowej zmianie. Żyrafy i zebry
były jej ulubionymi „pupilami” w całym ogrodzie. Była wielką fanką tych
roślinożerców już w przedszkolu. Przypomniała sobie jak nalegała w pierwszej
klasie na przebranie się za żyrafę na szkolną maskaradę. Wspomnienia z programu
tak bardzo ją wciągnęły, że zasnęła. Joshua wyszedł z łazienki i widząc, że
Holly śpi skulona na kanapie, postanowił przykryć ją szczelnie kocem, który
leżał na zagłówku. Pogładził jej głowę i pocałował delikatnie w czoło.
-Śpij
słodko. Przepraszam. –bezgłośnie przeszedł do sypialni. Było krótko po
dwudziestej trzeciej. Odebrał telefon.
-Dlaczego do
mnie dzwonisz? …Przecież o tym rozmawialiśmy. Nie, to już skończone. Nie
przyjadę… Oczywiście, że będę dobrze wspominał nasze wspólne chwile… I
współpracę. Oczywiście. … Nie wiem, czy jesteś świadoma, ale mam narzeczoną, z
którą planuję się niedługo ożenić, więc proszę, zapomnij o mnie. Tak jak ja
próbuję zapomnieć o Tobie, o nas. –
rozłączył się pośpiesznie. Holly jednak stała już chwilę, przebudzona jego
pocałunkiem.
______________________________________________________
Chciałam, abyście miały do poniedziałkowego śniadanka. Choć powinnyście świąteczny poranek spędzić z najbliższymi, więc sio do rodzinnego stołu, a w wolnej chwili przeczytajcie ten krótki pierwszy, wprowadzający nas w akcję rozdział. Jestem bardzo ciekawa co sądzicie i jak zareagujecie. Czekam na wrażenia pod notką. Ściskam Was i życzę dobrego tygodnia, rozpoczętego słodkim lenistwem w lany poniedziałek :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)