czwartek, 2 maja 2013

~02~

Wróciła roztrzęsiona do mieszkania. Zatrzasnęła za sobą drzwi i oparta o nie zaczęła głęboko oddychać. Tylko spokojnie Holly. Powtarzała sobie, aby dodać sobie siły. Zdjęła z szafy kartonowe pudełka, w których przechowywali  dokumenty. Wyrzuciła rachunki na łóżko i zaczęła pakować jego rzeczy. Zastanowiła się jednak i znów wyrzuciła wszystko na pościel. Dostała panicznego ataku i usiadła na podłodze. Nie mogła wyrównać tętna. Myśli huczały jej w głowie. Przeczesała palcami włosy, zebrała je w niedokładny kucyk i szybko zaczęła pakować swoje rzeczy. Im krócej tu zostanie, tym lepiej. Zabrała wszystkie swoje przybory toaletowe, opróżniła szuflady w komodzie, w których znajdowały się ubrania należące do niej. Spakowała wszystkie buty i nie wiedząc za co się teraz zabrać, wyciągnęła z kieszeni telefon, rozluźniając szalik, który zaczął ją uwierać i drapać prawdziwą wełną, zadzwoniła do osoby, która podejdzie do tego spokojnym, obiektywnym okiem. 
-Louise, masz samochód, czy wziął go Harry? -zapytała pociągając delikatnie nosem. -Czy możesz w takim razie do mnie przyjechać? Tylko jak najszybciej. Dziękuję. -rozłączyła się. Przeniosła się do kuchni, gdzie pakowała ostrożnie, owijając wcześniej w gazetę, wszystkie swoje ukochane kubki. Kilka talerzy, które chyba należały do niej, nie miała pewności. Patelnię, którą kupiła specjalnie do naleśników, kawiarkę, imbryk i kilka garnków, które dostała jeszcze od babci, niezbędne jej leki, fikusa z parapetu, którego nazwała imieniem swojego zmarłego żółwia. Słone łzy zrosiły go kilkukrotnie. Przeszła do saloniku, z którego wzięła kolekcję swoich ulubionych filmów na DVD i wszystkie sezony "Przyjaciół". Z biblioteczki nad sofą zabrała książki, które skrupulatnie kupowała co miesiąc, jedną przez ostatnie lata. Usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi. Zdenerwowana z podniesionym ciśnieniem, otworzyła drzwi.
-Kochanie, co Ci się stało? -szybko wtuliła się w ramiona przyjaciółki. Nie mogła wykrztusić z siebie, ani słowa. Wytarła twarz w rękaw swetra. 
-On mnie zdradza... Przez ten cały czas był z kimś z pracy...-wyszlochała w ramię kobiety. -Pomożesz mi się stąd wynieść? 
Tylko pokiwała twierdząco głową. Szybko przeniosła do samochodu spakowane pudła. Przeszły spokojnie przez mieszkanie , sprawdzając czy Holly nie będzie musiała tu więcej wracać Wiedziała, że czeka ją jeszcze jedna wizyta w tym miejscu. Musieli wyjaśnić kwestię wspólnego mieszkania. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć. Za jakiś czas. Kiedy spojrzała w lustro w przedpokoju i zobaczyła swoją spuchniętą od płaczu twarz, zaczęła ścierać z policzków rozmazany makijaż. Podczas tej czynności. zauważyła, że ma na sobie coś co nie należy do niej. Wróciła jeszcze na chwilę do sypialni, zabierając rzeczy ze swojej szafki nocnej, na wierzch walizki położyła laptop, zabrała ładowarki. Louise wróciła już na górę.
-Jeszcze to lustro z przedpokoju. - wskazała w tamtym kierunku. -Możesz to zabrać i przenocować mnie kilka dni, zanim sobie czegoś nie znajdę? -zapytała, choć nie chciała narzucać się nowożeńcom. -Jeśli nie, zaraz zamówię sobie pokój w hoteliku przy West Street. 
-Żaden problem. Możesz zostać jak długo sobie życzysz. Jedziemy? 
-Przyjadę z tą ostatnią walizką autobusem. Dziękuję L. Muszę tu coś jeszcze załatwić. -przyjaciółka pocałowała ją w czoło, wiedząc co się święci. 
-Bądź dzielna. -powiedziała krótko i już wyszła z mieszkania. Holly została sama ze swoimi myślami. Przemyła ręce i twarz pod bieżącą wodę i osuszyła papierowym ręcznikiem. Walizka stała gotowa w przedpokoju. Eaton usiadła na niej, zdjęła pierścionek z serdecznego palca i obracając go nerwowo, czekała na powrót Josha do domu. Nie minęło pół godziny, a mężczyzna pojawił się, stając w drzwiach, zdziwiony tym niecodziennym widokiem. Bądź dzielna. Bądź dzielna. Powtarzała sobie jak mantrę słowa koleżanki.
-Co się stało, słońce? -zapytał, widząc jej zimne oczy.
-Chciałam Ci to oddać osobiście. -podała mu pierścionek i bez dalszych słów, wyprowadziła walizkę na klatkę schodową. Na drżących nogach  wróciła do środka. -Po gramofon i płyty wrócę innym razem. Żegnaj Josh. -zamknęła za sobą drzwi, żeby nie mógł zacząć się tłumaczyć i dalej jej okłamywać.  Zakryła sobie usta, żeby nie zacząć głośno szlochać. Winda jak na złość nadal nie działała. Zauważyła, że ktoś podąża w górę pomiędzy drugim, a trzecim piętrem.
-Przepraszam, czy mogę prosić Cię o pomoc? -chłopak spojrzał w górę przez poręcz. -Pomógłbyś mi znieść walizkę? Boję się, że ją upuszczę. -wbiegł szybko po schodach, wyłączając po drodze discmana i wkładając go z powrotem do plecaka. 
-Wszystko w porządku? -omiótł swoimi czarnymi oczami jej przemęczoną twarz. Ona tylko przytaknęła skinieniem głowy. Resztę schodów przemierzyli w ciszy. 
-Dziękuję. -powiedziała, odbierając od niego swój bagaż. Przypadkiem dotknęła przy tym jego dłoń, jej całe ciało przeszło miłe ciepło, które wydawało jej się bardziej autentyczne niż cokolwiek innego ostatnimi czasy. Spojrzeli na siebie krótko, jakby poczuli coś dziwnego  Przeciągnęła walizkę przez próg i poszła w kierunku przystanku autobusowego. Brunet wyjrzał jeszcze za nią i widząc jak się siłuje z ciężką walizką, pobiegł w jej kierunku.
-Przepraszam, ale czy Cię gdzieś podwieźć? -łzy już kapały po jej twarzy, a miejsce po pierścionku, nadal przypomniało o jego braku. 
-Dziękuję, poradzę sobie. Nie jadę daleko. -ciągnęła dalej za sobą walizkę, przeklinając, że nie kazała zaczekać. Louise. Nie miała już siły płakać, chciała zostawić bagaże na ulicy i schować się w jakim ciemnym zaułku, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Tak jak nie chciała, żeby ktoś jej przeszkadzał  Na szczęście przystanek był kilka kroków od niej, a autobus właśnie przyjechał. 
***
Josh siedział dalej na kufrze w przedpokoju, tak jakby wszedł do mieszkania, nie zdejmując nawet płaszcza. Twarz ukrył w dłoniach, próbując przyswoić wszystko co wydarzyło się kilkanaście minut temu. Nie potrafił zebrać myśli. Jego umysł walczył sam ze sobą. Nie wiedział, czy biec za narzeczoną, przepraszać, czy pozwolić jej odejść. Wiedział, że to jego wina. Nie mógł tego wytłumaczyć. Musiał zapłacić za swoje błędy. Liczył, że uda mu się tego uniknąć, że o niczym się Holly nie dowie, a z czasem i on o tym zapomni. Rozejdzie się po kościach, oni wezmą ślub i wszystko się ułoży. Wstał z siedzenia i odwiesić prochowiec. Zrobił to bardzo starannie, po czym przeszedł po mieszkaniu, patrząc na opustoszałe mieszkanie. Brakowało kobiecości, którą wprowadziła Holly, brakowało ciepła. Teraz mieszkanie wyglądało jak zimne, studenckie mieszkanie, w którym nikt nie chciałby mieszkać. Nawet on sam. Otworzył barek i wyciągnął butelkę swojej ulubionej whisky, nie rozdrabniając się na szklanki, pociągnął spory łyk prosto z butelki. Włączył gramofon, którego nie zabrała. Chciał mieć jeszcze coś co ją przypominało. Włączył płytę Armstronga, przypominając sobie ich poznanie, najwspanialsze chwile, wspólne wakacje, zaręczyny, pierwszą kłótnie, pierwsze przeprosiny. Nie zarejestrował momentu, w którym zadzwonił budzik. Ocknął się chwilę później, dotarło do niego, że jest czwartek i powinien być w pracy. Wyciągnął telefon z kieszeni pomiętego garnituru i zadzwonił do swojej sekretarki, która usprawiedliwiła jego nieobecność nagłą chorobą. Przysnął jeszcze na godzinę, po czym chciał wstać, aby napić się czegoś, bo butelki obok sofy były już puste. W drodze do kuchni, potknął się o stolik, z którego od razu spadła donica, robiąc hałas, a przy okazji wywołują zaburzenia równowagi u Josha, który obił się o framugę. Rozjuszony zaczął rzucać się po kuchni, roztrzaskując wszystko co wpadło mu w ręce.
***
Po godzinie dotarła do mieszkania przyjaciół. Drzwi otworzył jej Will, od razu odbierając od niej torbę. Nie musiała nic mówić. Louise siedziała w pokoju czekając na swoją przyjaciółkę. Dała jej czystą koszulkę do spania, pościeliła na kanapie i pozwoliła wziąć prysznic. Gdy ta wyszła z łazienki, podeszła jeszcze do L., która siedziała w kuchni. 
-Dziękuję. -wyszeptała. 
-Nie ma sprawy. Jak się czujesz? -odgarnęła jej mokry kosmyk włosów za ucho. 
-Chciałabym zasnąć i obudzić się za kilka lat. Kiedy będę już miała ułożone, szczęśliwe życie... Dobranoc Louise. -zgasiła lampkę, a mieszkanie pogrążyło się w mroku.